jestem w Kambodży... w Siem Reap. Cały dzień jazdy z przygodami :-)
a na granicy, przy wyjeżdzie z Laosu, jak nie zapłacisz 2$ pan nie wbije stempelka z datą wyjazdu do paszportu...
Czyli można było opuścić kraj bez potwierdzenia tego faktu w paszporcie. Ciekawe czym to może skutkować...?
A kilkaset metrów dalej, przy bramie wjazdowej do Kambodży, nie tylko płacimy za wizę, ale także za... stempelek (osobno :-) Cenią swój tusz, dobrze, że nie równie wysoko jak wizę.
Na granicy przy wypełnianiu formalności pierwszy raz od początku podróży (od miesiąca) usłyszałem polski język. Dwie dziewczyny dyskutowały o malarii, że następnym razem wezmą "szczepionkę"... :-)
Dalszą podróż kontynuowaliśmy razem, do Siem Reap dotarliśmy późno, ok. 22. Oczywiście z dworca autobusowego trzeba jeszcze podjechać do centrum, po krótkich negocjacjach ustaliliśmy cenę i najpierw pojechaliśmy do hotelu, który dziewczny miały dla siebie zarezerwowany. Na miejscu okazało się, że hotel ten znacznie przekraczał mój noclegowy budżet (jak widać dziewczyny nie oszczędzały na sobie, ale też podróżowały znacznie krócej), więc przeniosłem się do innego, tańśzego, którego namiary dostałem od chłopaków z Austrii.
Kolejny dzień (środa 10.XII) to orientacja w mieście, znalazłem jeszcze tańszy a przyzwoity pokój ze śniadaniem za 20 zł (co jak na Siem Reap - mekkę turstów z całego świata - to prawdziwa okazja). Po przenosinach do nowego pokoju, zacząłem szukać dobrego roweru górskiego do wynajęcia - to o wiele fajniejsza i tańśza (4$) opcja samodzielnego zwiedzania świątyń wokół Angkor Wat, niż wynajmowanie motorykszy z kierowcą (15$ dziennie). Wejście do kompleksu świątynnego kosztuje albo 20$ za dzień, albo za 40$ ma się do dyspozycje pełne 3 dni. Jako bonus dowiedziałem się, że można poprzedniego dnia podjechać do bram z biletami, kupić bilet na kolejny dzień a jednoczesnie mieć prawo wstępu tego samego dnia na oglądanie zachodu słońca (dostępne od godz. 17, do 18.30). I to mi bardzo odpowiadało, potrzebowałem tylko do tego rower. Po dłuższych poszukiwaniach, znalazłem odpowiedni w miarę dobrym stanie i ruszyłem na oglądanie zachodu z jednej ze swiątyń, gdzie niestety wszyscy udają się na zachód słońca, ale cóż począć - nazywa się Phnom Bakheng.