Podróż autobusem z Luang Namtha do Luang Prabang zajęła cały dzień (300 km w 10 godzin, z czego spora część serpentynami i kamienistą drogą w pyle przez góry).
Część turystów (zdecydowana mniejszość), przed zjechaniem do Luang Prabang, udaje się jeszcze na wschód lub nawet na północny-wschód kraju , w kierunku prowincji Phonsavan, która do tej pory jest naznaczona kraterami po wybuchach bombowych. Pomiędzy 1964 a 1973 USA przeprowadziły tu jedna z największych w historii operacji nalotów bombowych (ponad 580 tys. lotów, 2 miliony ton bomb, koszt: 2,2 miliona USD dziennie, podobno więcej niż podczas całej II wojny światowej). Około 30% bomb zrzuconych na Laos nie wybuchło, pozostawiając po dziś te tereny pełne niebezpiecznych niewybuchów. Dla mieszkańców całego wschodniego Laosu (najgorsza sytuacja jest w prowincjach Phonsavan, Salavan, Savannakhet) życie z tą straszną spuścizną stało się codziennością (np. używają znajdowane niewybuchy jako dekorację domów, knajp...). W 1994 r. brytyjczycy rozpoczęli oczyszczanie terenu z niewybuchów, jednak do tej pory niewielki procent z kilkuset tysiecy bomb zostało usuniętych. W tym tempie całkowite oczyszczenie kraju zajmie więcej niz 100 lat. Od zakończenia wojny ponad 12 tys ludzi padło ofiarą niewybuchów, w tym wielu z nich to dzieci, kóre albo starciły życie, albo kończyny (źródło: Lonely Planet).
Najczęściej celem wycieczek do Phonsavan jest zobaczenie tajemniczej Równiny Dzbanów (Plain of Jars) zwanej także Płaskowyżem Urn - teren o wielkim znaczeniu historycznym i kulturalnym w Laosie, zarzucony tysiącami kamiennych urn. Archeolodzy są przekonani, że urny, których powstanie datuje się na okres pomiędzy VI wiekiem p.n.e. a IX wiekiem n.e, są dziełem prehistorycznego ludu z grupy językowej mon-khmer, którego kultura jest w dzisiejszych czasach zupełnie nieznana. Antropolodzy i archeolodzy nie są zgodni, czy gigantyczne naczynia były urnami grzebalnymi, czy też służyły do przechowywania żywności lub wody.
Według laotańskich opowieści i legend płaskowyż w zamierzchłej przeszłości zamieszkiwała rasa olbrzymów. Ich król imieniem Khun Cheung pokonał po długiej, krwawej, ale zwycięskiej bitwie swych nieprzyjaciół i kazał wykuć wielkie kamienne naczynia, w których warzono ryżowe wino lao lao, którym celebrowano triumf (źródło: Wikipedia).
Nie porwała mnie ta tematyka na tyle, zeby ogladac to naocznie, wystarcza mi zdjecia oraz informacje z sieci i przewodników :-)
Do Luang Prabang dotarliśmy wieczorem, po zmierzchu. Choć nie był to jeszcze szczyt sezonu turystycznego w Laosie, (dopiero początek), tańsze hotele i pensjonaty, które po kolei odwiedzaliśmy były pełne, tak jak zatłoczony był rynek i nocne targowisko. Nie lubię takich spędów turystycznych, tak jak nie lubię i nie odpoczywam w tłumie. Zrobiłem sobie spacer wieczorem po najładniejszej części miasta, fotek zabytków nie robiłem, można znaleźć w sieci, także poczytać o mieście (np. w wiki: http://pl.wikipedia.org/wiki/Louangphrabang).
Fajnym doświadczeniem był wieczorny obiad na jedzeniowym zapleczu targowiska - płaciło się niewielką kwotę i można było nałożyć sobie do woli na talerz z całego stołu zastawionego bogatym wyborem potraw (czyli bufet). Smaczne i dobre, choć w tłoku :-/
Następnego dnia, zamiast łazić po mieście, za namową Eunhye wypożyczyliśmy rowery i wybraliśmy się na całodniową wycieczkę poza miasto, do ponoć najpiękniejszych wodospadów Laosu...