Kolejne trzy dni (środa, czwartek, piątek) to niespieszne zwiedzanie miasta, szwędanie się uliczkami Starego Miasta, zaglądanie do świątyń, podpatrywanie ludzi, otoczenia... Jedynie w czwartek skorzystałem z transportu i podjechałem 16 km na wysoką górę nad miastem, na której znajduje się bardzo ważna dla miasta Świątynia - "Wat Phrathat Doi Suthep przez niektórych uważana jest za symbol i jedną z najwspanialszych świątyń Chiang Mai. Rozciąga się z niej wspaniały widok na panoramę stolicy prowincji. Miejsce, w którym znajduje się świątynia Doi Suthep nie jest przypadkowe – wiąże się z nim pewna ciekawa legenda... Według opowieści, w góry znajdujące się poza murami miasta, wysłano niegdyś słonia z umocowanymi na szyi relikwiami Buddy. W pewnym momencie zwierzę zatrąbiło, okręciło się trzy razy i klęknęło w miejscu, które momentalnie stało się placem budowy nowej świątyni." źródło i więcej info: http://www.abctajlandia.pl/chiang-mai-swiatynie/wat-phra-that-doi-suthep.html
Mówią, że jeśli ktoś nie był w Doi Suthep to jakby nie był w Chiang Mai... no cóż, zatem byłem :-)
Miejsce dookoła Świątyni to jeden wielki bazar - jak się można spodziewać w miejscu przyciągajacym tak wielu odwiedzających. Nie żebym był jakimś szczególnym amatorem świątyń, ale skoro już tam wjechałem, to po obejrzeniu wspaniałych budowli i panoramy miasta, postanowiłem jeszcze nie wracać ale nieco zatrzymać się, posiedzieć na ławce, poobserwować, czasem uchwycić jakiś ciekawy wyraz twarzy, sytuację... podoba mi sie taki luz w czasie podróży, nigdzie nie pędzę, nie spieszę sie, nic nie muszę, nic mnie nie goni...
No i tak własnie, w Chiang Mai planowałem zostać 2-3 dni a tu już piąty dzień i nadal chętnie bym został dłużej, tak mnie to miasto zauroczyło... mimo że od wielu lat turystyczne i przyciąga wiele osób, nie czuć tu tego tak bardzo, fajnie się tu odpoczywa, mnóstwo urokliwych wąskich alejek z małymi hotelikami, kwaterami, knajpkami, kafejkami. Ludzie spokojnie spacerujący lub wolniutko jeżdzący na skuterkach...
Jedno z fajniejszych spotkań, to gdy zaszyłem się na teren jednej ze świątyń i dotarłem do szkoły z internatem. Mogłem zatrzymać się i obserwować przez długi czas, jak młode chłopaki z nauczycielem grają w niesamowicie widowiskową tajską odmianę siatkówki, w któej można grać każdą częścią ciała za wyjątkiem... rąk. Gra nazywa sie Sepak Takraw (takro) coś jak siatkonoga ale w wersji tajskiej, podobno narodowy sport Tajlandii. Nie mogłem oderwać oczu, taka niesamowita i widowiskowa gra! Aż poczułem ochotę, by się jej nauczyć. Poszukajcie filmików w sieci...
A za mną uczenice ubrane w sportowe stroje bawiły się piłką nożną i wyraźnie były ciekawe skąd jestem... więc się dołączyłem do zabawy, chciały, żebym pokazał, ile razy potrafię żąglować, potem pogadaliśmy, do rozmowy dołączył nauczyciel, było wspólne zdjęcie... super miłe niespodziewane spotkanie :-)
Na terenie innej niepozornej świątyni znalazłem bardzo interesujące tabliczki pozawieszane na drzewach z uniwersalnymi naukami i mądrościami dobrego życia. Ciekawe i inspirujące i myślę - prawdziwe, np.:
- Lęk, niepokój i frasobliwość skraca życie;
- Porażka uczy człowieka jak odnieść sukces;
- Pochlebstwa to nic innego jak powleczona miodem trucizna;
- Będąc uważnym człowiek zawsze prosperuje
- Pokój i spokój jest szczytem szczęścia
- Dawanie przykładu jest lepsze niż pouczanie
- Nie będzie chwały dla leniwej osoby, jakkolwiek przystojnej
- Najlepszą zemstą jest powstrzymanie zemsty
- Życie bez nadziei jest jak pogrzebanie siebie żywcem
- Czystość, przejrzystość (niedwuznaczność) i spokój (opanowanie) to cechy szlachetnej osoby
- Prawdziwy fachowiec nie przechwala się, za to ten co nie ma wiedzy zwykle się popisuje...
A na koniec jednego dnia zawędrowałem do pięknego parku Buak Haad w południowo zachodnim zakątku Starego Miasta. Zmierzachało się, a park tętnił życiem, o wiele bardziej niż w ciągu upalnego dnia. Alejką dookoła parku podążają jeden za drugim biegacze i chodziarze, obok alejek ćwiczą na ustawionych maszynach siłowni, mnóstwo osób gra w badmingtona, jest boisko do Sepak takraw, Takraw w kółku, grają też w kosza, w piłkę nożną (zamiast bramek stojące opony ;-), jest też fitness na otwartym powietrzu i tłum dziewczyn naśladujacych instruktora do taktów muzyki... i to wszystko po ciemku w świetle latarni. Aż miałem ochotę dołączyć, trochę pograłem w kosza. Kurczę, z takim miejscem żadne wymówki nie zadziałają - tu aż się chce przychodzić, biegać, grać. Super, zazdroszczę Chiang Mai takiego parku!
Jutro (sobota) mam zamiar wyruszyć w stronę granicy Laosu, ale może jeszcze zatrzymać się w Chiang Rai (podobno nie tak turystyczne, nieco spokojniejsze, takie Chiang Mai sprzed 20 lat). No ciekaw jestem czy Chiang Mai mnie wypuści ze swoich uzależniających objęć :-) Bo Chiang Mai jest miastem, do którego wiem, że chętnie wrócę, miastem, które sprawia, że cieszysz się życiem :-)