Wtorek 18 listopada. To był świetny wybór - dałem się namówić na całodzienny kurs gotowania wg tajskiej kuchni na organicznej farmie Taja o imieniu Sammy (https://www.facebook.com/pages/Sammy-Organic-Thai-Cooking-School/121424394552150).
Zanim pojechaliśmy na farmę poza miasto, najpierw odwiedziliśmy bazar, w tym stoisko z kokosami, gdzie na miejscu wyciska się mleczko kokosowe - baza kulinarna sosów, past i deserów tajskiej kuchni. Nasz gospodarz opowiedział nam także o różnych gatunkach ryżu, pokazywał różnice i na co zwracać uwagę. Na bazarze każdy z grupy (było nas ok. 12 osób, z czego połowa to grupa z Chin) dostał karteczke, na której miał wybrać dania, które chce ugotować samodzielnie. Do wyboru było po 3 dania z 5 kategorii: zakąska, sos / pasta curry do ryżu, zupa, danie główne i deser. Ja wybrałem: tzw. chicken origami czyli kawałki kurczaka marynowane w przyprawach, zawijane w liście pandanusa i gotowane na parze, czerwone curry z kurczakiem (zwane też jungle curry), zupę wegetariańską z dynią, słynne tajskie danie Pad Thai (makaron ryżowy z warzywami i jajkiem) i deser: mango z kleistym ryżem i mleczkiem kokosowym. Przy okazji podpatrzyłem także jak się robi pudding z dyni na bazie mleczka kokosowego i jajka. Super deser!
Produkty byłu już kupione, częsciowo przygotowane (poporcjowane) ale reszta należała do nas: ugniatanie przypraw i warzyw na pastę curry moździerzem w kamiennym naczyniu, siekanie, gotowanie, doprawianie, smażenie itd. Wszystko wyszło przepyszne! SUper doświadczenie, na pewno trochę łyknąłem umiejętności, ale przede wszystkim obycia, elementarnej wiedzy, z którą łatwiej będzie coś samemu w domu przyrządzić (Krzysiu, nie ma zmiłuj, będziesz pomagać i ... jeść :-) Sammy mówił nam czym można w naszych krajach zastąpić liście papadamusa czy inne trudno dostępne składniki. Na koniec dostaliśmy jego autorską książeczkę kucharską z przepisami - tego co robiliśmy + kilku więcej potraw wraz z zasadami kuchni.
Przy okazji - nie mam nic do Chińczyków, choć często słyszę narzekania na to, jak bardzo są hałaśliwi jako turyści itp. Jednak gdy siedzieliśmy przy jednym stole i jedliśmy przygotowane potrawy, czułem się nieco jak w chlewiku: wszyscy jak jeden mąż bardzo głośno, wręcz obrzydliwie mlaskali, ćlamkali, itp - jakby to było w ich zwyczaju w czasie jedzenia... nie sądziłem że tak bardzo to może przeszkadzać i zrażać. Cóż, kulturowe zderzenia :-)
Wieczór: spacer alejkami z kwaterami, knajpkami, straganami z owocami itp. nowe znajomości, dowiedziałem się, jak wygląda randka po tajsku oraz dlaczego dziewczyny nie chca tajskich chlopakow za mezow. Usłyszałem wiele historii o tym, jak turysci roznej masci przyjechawszy w te okolice, zostali już tu na zawsze... w sumie, widzę powody, choć może nie wszystkie :-)